Get 20M+ Full-Text Papers For Less Than $1.50/day. Start a 14-Day Trial for You or Your Team.

Learn More →

Całe życie z muzykologią. Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa / All My Life with Musicology. University Memories from Poznań and Kraków

Całe życie z muzykologią. Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa / All My Life with... 10.1515/umcsart-2015-0004 ANNALES U N I V E R SI TAT I S M A R I A E C U R I E - SK LU BLI N ­ POLON I A VOL. XII, 2 SECTIO L OD OWSK A Instytut Muzykologii Uniwersytetu Jagiello skiego w Krakowie All My Life with Musicology. University Memories from Pozna and Kraków Na ukszta towanie moich zainteresowa naukowych mieli wp yw profesorowie Adolf Chybi ski i Józef Chomi ski, cho ucz szczaj c do liceum w Poznaniu, nie by em jeszcze zdecydowany, co b d studiowa . Bardzo poci ga a mnie egiptologia i historia sztuki, a tak e ... architektura. Natomiast muzykologii troch si ba em ze wzgl du na opini o profesorze Chybi skim, jak rozg aszali jego lwowscy uczniowie, a g ównie profesorowie Chomi ski, Hieronim Feicht, Zofia Lissa i Stefania obaczewska; opowiadali o niezwyk ej surowo ci i nies ychanych wymaganiach profesora. A moja edukacja w okupowanej Warszawie, i nast pnie ­ po Powstaniu ­ w Cz stochowie ze wzgl du na represje okupanta by a bardzo niedoskona a. Ba em si wi c owej surowo ci i wymaga profesora Chybi skiego, a tak e j zyka aci skiego, o którym mia em bardzo s abe poj cie1. To Tadeusz Strumi o, z którym ju uprzednio kolegowa em przez dwa lata liceum, namówi mnie jednak na muzykologi . Ale przecie i o muzyce nie1 W pierwszym roku nauki j zyka aci skiego mieli my m od , wspania nauczycielk (pani Moraczewsk ), która tak umia a uczy , e dla mnie, tak bardzo niezdolnego do j zyków, acina wydawa a si bardzo atwa i nie sprawia a mi wielu trudno ci. Niestety, po pó roku zosta a schwytana przez Niemców w ulicznej apance, nast pnie wywieziona do O wi cimia i tam zamordowana. wielkie mia em poj cie. By em wprawdzie os uchany, bo przez ca okupacj ­ a i przez d ugie lata potem ­ skupowali my (ze starszym bratem) p yty z nagraniami wszelkiej muzyki tak zwanej klasycznej i zdo ali my skompletowa do du y zbiór (kilkaset p yt), lecz w zasadzie moja znajomo muzyki by a na poziomie os uchanego melomana. Mimo to zdecydowa em si przyst pi do egzaminu wst pnego na muzykologi . Studia i pierwsze lata pracy w Poznaniu Wybrany przeze mnie temat egzaminu pisemnego na Wydzia Humanistyczny (tak wtedy nazywa si ten wydzia ) Uniwersytetu Pozna skiego brzmia : Szeroki dost p do morza i jego znaczenie. Egzamin ustny, który zdawa o si nast pnie przed grup profesorów z Rady Wydzia u, poszed mi bardzo s abo, bo pytano mnie o dawn muzyk polsk , która wtedy mnie zupe nie nie interesowa a. Egzaminu wst pnego na uniwersytet jednak nie zda em, ale nie ze wzgl dów merytorycznych, tylko ze wzgl du na interwencj sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, który by negatywnie ustosunkowany do mojego ojca (wielokrotnie powtarza , mówi c o mnie i o starszym bracie, który by wtedy jeszcze studentem botaniki: ,,niedaleko pada jab ko od jab oni"). Ale na studia ostatecznie si dosta em, z kolei dzi ki interwencji ... wo nego z Dziekanatu Humanistycznego, a wi c z dziekanatu ojca. I w a nie ów wo ny, który sp dza ka de wakacje nad morzem, przedstawiaj c si tam zawsze jako zas u ony profesor Uniwersytetu Pozna skiego, przypisa sobie t zas ug , e dosta em si na uniwersytet. Gdy zosta em studentem, by rok akademicki 1947/1948, drugi rok dzia alno ci Zak adu Muzykologii w Poznaniu po wojnie. Jakie by o moje zdumienie, gdy okaza o si , e profesor Chybi ski jest zupe nie innym cz owiekiem ni g osi a to o nim legenda kr ca w Warszawie i w Poznaniu. Nic z surowo ci, wymagania w zasadzie niewygórowane, bardzo przyjazny dla studentów, cho potrafi by równie i z o liwy. Zaj cia i organizacja studiów by y przedwojenne. Studia trwa y cztery lata, rok dzieli si na trymestry, a na ca ych studiach zobowi zani byli my do zdania 8 egzaminów i 21 kolokwiów (niektóre i pisemne, i ustne). Wszystkie egzaminy i kolokwia (z wyj tkiem przedmiotów niezwi zanych z muzykologi ) przyjmowa sam profesor i sam wpisywa ocen do indeksu. Nie by o adnego marksizmu czy nauki o Polsce wspó czesnej ani j zyka rosyjskiego (nie by o zreszt jakiegokolwiek lektoratu j zykowego). Studenta obowi zywa o ucz szczanie na zaj cia w liczbie siedmiu godzin tygodniowo, a wi c by o wyra ne nastawienie ­ tak jak to powinno by na uniwersytecie ­ na samodzielne studia. Brak by o jednake podr czników. Biblioteka pozosta a po niemieckiej muzykologii by a bardzo niewielka, ksi ki ­ wy cznie w j zyku niemieckim ­ pochodzi y przewa nie z pocz tków XX wieku. adnych wydawnictw ameryka skich czy angielskich, a przecie poszczególne tomy historii muzyki serii Nortona zacz y wychodzi ju od roku 1940; i adnych te zastanych ksi ek w j zyku polskim. Jedynym podr cznikiem historii muzyki, który mieli my do dyspozycji, by Handbuch der Musikgeschichte (1924) pod redakcj Guido Adlera ­ jeden egzemplarz na przesz o 30 osób(!), w dodatku wi kszo z nas bardzo s abo zna a j zyk niemiecki. W takiej te sytuacji profesor Chybi ski rozpocz wyk ady z historii muzyki. Co trymestr przedstawia inny temat, jak na przyk ad: Wst p do teorii stylów muzycznych, Teoria i historia fugi, Sonata i koncert instrumentalny okresu baroku, Rondo i forma sonatowa klasyków i ca y szereg podobnych, ciekawych tematów. By y one przedstawiane bardzo syntetycznie, ka dy bowiem wyk ad Profesora trwa tylko jedn godzin tygodniowo przez jeden trymestr (w pó niejszych latach niektóre wyk ady by y dwugodzinne na tydzie ). Jak z tego wida , nasze przygotowanie do egzaminów nie by o najlepsze. Z dzisiejszej perspektywy ­ jak sobie przypomn moje egzaminy ­ widz , e mia em podówczas bardzo m tne poj cie o historii muzyki, a o agodno ci Profesora niech wiadczy fakt, e z owych kolokwiów i egzaminów mia em zawsze stopie ,,bardzo dobry". B d c jeszcze studentem (III roku) ­ jak gdyby na ironi ­ na prima aprilis roku 1950 dosta em etat asystenta na Uniwersytecie Pozna skim (dzisiaj by oby nie do pomy lenia). I w a nie od tej daty, od prima aprilis 1950 roku rozpocz a si moja kariera uniwersytecka, trwaj ca nieprzerwanie pi dziesi t pi lat(!), do roku 1999 na etacie, a nast pnie do roku 2004 na kontrakcie. Wówczas, w latach pi dziesi tych, moje zainteresowania naukowe skupia y si na muzyce wspó czesnej, je li za chodzi o muzyk dawniejsz , interesowaem si tylko muzyk instrumentaln (moja praca magisterska dotyczy a symfonii Josepha Haydna). Radykalnym prze omem w moich zainteresowaniach naukowych okaza a si konferencja zorganizowana z inicjatywy prof. Zofii Lissy, która odby a si w Krakowie, ju po mierci profesora Chybi skiego. By o to najprawdopodobniej na pocz tku 1953 roku. Uczestniczy w niej jeszcze prof. Zdzis aw Jachimecki oraz zaproszeni przez prof. Liss m odzi muzykolodzy, do których i ja nale a em. Przedmiotem konferencji by problem przygotowania nowoczesnego (co znaczy o marksistowskiego) podr cznika historii muzyki powszechnej i polskiej, g ównie si ami m odych, prawdopodobnie pod opiek i redakcj prof. Lissy. Na konferencji problemy by y omawiane chronologicznie. Dyskusja rozpocz a si od redniowiecza i po kolei omawiane by y poszczególne okresy. Mimo e ­ jak wspomnia em ­ nie mia em wielkiego poj cia o historii muzyki, to jednak poziom merytoryczny tej dyskusji, cznie z wypowiedziami profesora Jachimeckiego, wr cz mnie przerazi 2. Do , e wówczas zrozumia em, e jako jedyny i ostatni asystent profesora Chybi skiego mam moralny obowi zek kontynuowa w a nie jego badania i doprowadza do ród owych wyda muzyki staropolskiej, cho wtedy nie mia em jeszcze najmniejszego poj cia, jak te edycje realizowa , zarówno w sensie merytorycznym, jak technicznym. W pa dzierniku tego samego roku zosta a wydana ksi eczka o muzyce polskiego odrodzenia3, której oficjalnymi autorami byli Zofia Lissa i Józef Chomi ski. W przedmowie autorzy napisali: ,,Wywody nasze opieramy g ównie na ród ach znanych ju dawniej, które jednak musieli my podda nowej analizie i interpretacji, by wydoby w a ciwy ich sens ideologiczny, w a ciwe ich klasowe oblicze, by wykaza ich post pow lub te regresywn rol w kulturze Odrodzenia w Polsce"4. Tre tej ksi eczki przyczyni a si do mego postanowienia, by porzuci zajmowanie si muzyk wspó czesn 5, a wyspecjalizowa si w muzyce dawnej. Niezale nie od tego, jakie istniej dzi pogl dy (negatywne czy pozytywne) na temat naukowej dzia alno ci profesorów Chybi skiego i Jachimeckiego oraz sta ego konfliktu pomi dzy nimi, trzeba zawsze bra pod uwag ich charakter, temperament, osobowo , a tak e rodowiska, jakie kszta towa y ich osobowoci. By y to bowiem indywidualno ci diametralnie ró ne, o przeciwstawnych charakterach, ale jednocze nie uzupe niaj ce si . Gdyby szerokie horyzonty i tendencje do uj ca o ciowych Jachimeckiego po czy ze cis o ci i szczegó owo ci analizy ród owej Chybi skiego, mieliby my niemal idealny model muzykologa-naukowca. Jednak e niewiele by nam to da o, by zrozumie , jakimi byli lud mi, bo we wszystkich swych publikowanych wypowiedziach zachowywali si w a nie bardzo oficjalnie. W ich korespondencji6 bardzo wyra nie wida , e jako m odzi ludzie, je li nawet mówili o swoich b dach, pozostawali przyja2 Musz doda , e ten mój negatywny ówcze nie stosunek do wypowiedzi profesora Jachimeckiego wynika przypuszczalnie ze stanowiska profesora Chybi skiego, który ­ trzeba przyzna , e bardzo dyskretnie, aczkolwiek nieraz z o liwie (a rozumieli to tylko wtajemniczeni) ­ korygowa ,,b dy w pewnych polskich publikacjach". 3 Z. Lissa, J. Chomi ski, Muzyka polskiego Odrodzenia, Warszawa 1953. 4 Ibid., s. 5. 5 Kilka ,,Warszawskich Jesieni", na które jednak w nast pnych latach regularnie ucz szcza em, zdecydowanie utwierdzi y mnie w tym postanowieniu; jest to jednak e osobny problem. 6 Zob.: Troski i spory muzykologii polskiej 1905­1926. Korespondencja mi dzy Adolfem Chybi skim i Zdzis awem Jachimeckim, oprac. K. Winowicz, Kraków 1983. ció mi, a z czasem ich przyja si utrwala a, co wida wyra nie w nag ówkach listów, które na pocz tku brzmia y ,,Szanowny Kolego", a w roku 1911: ,,Kochany Zdzisiu" lub ,,Kochany Adolfie". Cho nie wszystkie listy by y jednak takie ,,grzeczne" ­ bo bywa równie u ywany zupe nie inny j zyk. Chybi ski pisz cy do Jachimeckiego u ywa ­ jak na korespondencj ­ mocnych s ów. Na przyk ad: ,,Ale do kro set tysi cy diab ów czemu Pan nie wstrzyma za pomoc przyjacielskiej rady p. Noskowskiego od plwania na tego kompozytora, który nam jest drogi [...] Czyta Pan, co si w «Czasie» teraz dzieje? Co tam w rubryce muzycznej ten b azen opas y wypisuje, cytuj c zdania ró nych... warszawskich ch ystków?"7. Jednak z chwil , gdy zaczynaj publikowa recenzje ze swych prac, w których wytykaj sobie wzajemnie b dy i niewiedz , utrzymuj jeszcze korespondencj , ale od maja roku 1912 nag ówki utrzymane s ju w bardziej oficjalnym stylu ,,Szanowny Kolego", nast pnie jeszcze bardziej oficjalne: ,,W. Szanowny Panie Kolego". Pó niej, gdy obaj zostali kierownikami Katedr Muzykologii ­ stosunki te prawie ca kowicie zosta y zerwane. Nie mog nic powiedzie o profesorze Jachimeckim ­ niemal go nie zna em. U profesora Chybi skiego na pewno wielk rol w niech ci do Jachimeckiego odgrywa fakt, e on, krakowianin, musi y we Lwowie, natomiast lwowianin dzia a w jego ukochanym Krakowie. Z pami tników Chybi skiego wynika bowiem, e mia dwie wielkie mi o ci ­ Wawel i Tatry. Sam Chybi ski okre la to w ten sposób: ,,Nie wyobra am sobie, by w Polsce istnia y pi kniejsze i czcigodniejsze strony ni Wawel i Tatry. W ka dym razie w moim sercu i w moim przekonaniu"8. On, który ze wzgl du na bardzo s aby wzrok (bez okularów niemal nic nie widzia ) z takim trudem i samozaparciem pog bia sw wiedz , nie maj c (poza Janem Drozdowskim, nauczycielem muzyki) adnego towarzystwa, z którym móg by dyskutowa i wymienia pogl dy (jego ojciec by szewcem, mia sklep na ul. Floria skiej 32) ­ musia opu ci ukochany Kraków! To by problem, który Chybi skiego n ka przez ca e ycie. List Chybi skiego do Jachimeckiego z Monachium z dnia 14 kwietnia 1907 roku, ibid., s. 141. A. Chybi ski, W czasach Straussa i Tetmajera. Wspomnienia, Kraków 1959, s. 18. Kraków Sytuacja muzykologii pozna skiej po mierci profesora Chybi skiego by a w a ciwie tragiczna: Jadwiga i Marian Sobiescy ju w roku 1954 przenie li si do Warszawy, ja by em za m ody, by prowadzi powa ne prace naukowe, dr Maria Szczepa ska ze wzgl dów zdrowotnych nie mog a si udziela w Zak adzie, wstrzymana zosta a te rekrutacja. Poniewa Tadeusz Strumi o ju wcze niej wróci do swego rodzinnego Krakowa i znalaz prac w reorganizuj cym si Polskim Wydawnictwie Muzycznym, zaproszono i mnie na stanowisko redaktora we wspomnianym wydawnictwie9. I tak, pierwszego stycznia 1954 roku, po dwudziestu pi ciu latach, wróci em do swego rodzinnego, a dotychczas przecie ca kowicie nieznanego mi miasta. Sam fakt, i by em ostatnim asystentem profesora Chybi skiego ­ bez adnej mojej zas ugi ­ sprawi , e uwa ano mnie za znakomicie wykszta conego (mimo e nie mia em przecie jeszcze wtedy adnych publikacji!), przygotowanego do powa nej pracy naukowej, co zaowocowa o tym, e jeszcze w 1954 roku profesor Stefania obaczewska, ówczesny kierownik Katedry Muzykologii Uniwersytetu Jagiello skiego, zaproponowa a mi (od 1 pa dziernika) nie tylko etat asystenta w tej katedrze, lecz tak e ­ obok wicze z paleografii i analizy muzycznej ­ prowadzenie wyk adów(!) z historii muzyki europejskiej i polskiej. Propozycj t przyj em bez wahania, lecz nie zdawaem sobie wówczas jeszcze sprawy, jak trudne by o to zadanie; nigdy wcze niej wyk adów nie prowadzi em. By a to dla mnie znakomita szko a i mo na powiedzie , e w a ciwie od tego dopiero czasu zacz em prawdziwe studia, w dodatku ca kowicie samodzielne ­ do wszystkiego musia em doj sam. Na szcz cie biblioteka Katedry Muzykologii w Krakowie by a bez porównania bogatsza ni w Poznaniu10, jakkolwiek ksi ek nowych nie by o zbyt wiele. Jeszcze w pi dziesi tych latach na Rynku G ównym w Krakowie (tam, gdzie obecnie znajduje si ksi garnia muzyczna) istnia a ksi garnia wy cznie z ksi kami zagranicznymi, a co jeszcze wa niejsze ­ teoretycznie ka d ksi k mo na by o w niej z zagranicy sprowadzi ; nie by o jeszcze adnych ogranicze ideologicznych. Wtedy to w a nie mogli my (z on ) uzupe ni nasz prywatn bibliotek o takie ksi ki, których w bibliotece Katedry jeszcze nie by o. Nie 9 Dopiero w kilkadziesi t lat pó niej, b d c ju na emeryturze, dowiedzia em si , e ówczesny dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, Tadeusz Ochlewski, który by w bardzo dobrych stosunkach z prof. Chybi skim prosi go, aby poda mu on nazwiska swych uczniów, którzy mogliby przyjecha do Krakowa i obj stanowiska redaktorów w PWM. Okazuje si , e Chybi ski poda dwa nazwiska: Strumi y i moje. 10 Wed ug inwentarza z roku 1953 biblioteka Katedry Muzykologii UJ obejmowa a 5500 pozycji inwentarzowych. pami tam dok adnie, w którym roku ten kontakt z Zachodem ca kowicie zosta zakazany, ale zd yli my do tego czasu zaopatrzy nasz prywatn bibliotek w ksi ki, które s u y y nam a do ostatnich lat. Tak wi c, zarówno studenci mieli ju pewien zasób pomocy naukowych do przygotowywania si do egzaminów, jak i kadra do powa nej pracy naukowej. W roku akademickim 1952/53 na studiach uniwersyteckich (nie tylko muzykologicznych) zosta wprowadzony pi cioletni tok studiów, w zwi zku z czym musia a by powi kszona kadra dydaktyczna. Ze wzgl du na brak odpowiednio przygotowanych muzykologów kandydatami byli g ównie dotychczasowi absolwenci muzykologii krakowskiej, co spowodowa o do d ugo trwaj c , bo do roku 1967, niepo dan mobilno kadry dydaktycznej. W 1954 roku zosta o zatrudnionych kilka osób, jak na przyk ad: doc. Aleksander Fr czkiewicz, mgr Stanis aw Lachowicz, mgr Franciszek Sko yszewski, mgr Bogus aw Schaeffer, natomiast z uczniów profesora Chybi skiego ­ Tadeusz Strumi o i ja. W latach nast pnych trzeba by o zatrudni jeszcze nast pne osoby, m.in. w roku 1960 dr Alin Nowak-Romanowicz, mgra Mieczys awa Tomaszewskiego i mgra Wies awa Ci y skiego. Niektóre osoby nie pracowa y jednak e d ugo. Ju w roku 1956 zgin tragicznie w Tatrach Tadeusz Strumi o, który by niew tpliwie najzdolniejszym, najlepiej i najciekawiej zapowiadaj cym si muzykologiem m odej generacji. W roku 1958 musia odej Bogus aw Schaeffer, a nast pnie Mieczys aw Tomaszewski. Po mierci profesor obaczewskiej w roku 1963 kierownictwo Katedry Muzykologii obj doc. W odzimierz Po niak. Wydawa o si , e teraz nast pi d u szy okres stabilizacji, e kadra b dzie mog a pog bia swe kwalifikacje i e zostanie opracowany nowy program nauczania dostosowany do nowych warunków w kraju. Niestety, ministerstwo stwierdzi o, e ze wzgl du na brak odpowiedniej liczby samodzielnych pracowników naukowych (jedynym pracownikiem samodzielnym by doc. Po niak) musi by wstrzymana rekrutacja na pierwszy rok studiów. Wstrzymanie to trwa o od roku akademickiego 1963/64. Dzi ki usilnym staraniom doc. Po niaka rekrutacj wznowiono dopiero w roku akademickim 1966/67. W styczniu 1967 roku nast pi a nowa katastrofa ­ mier doc. Po niaka. Katedra musia a dosta kuratora; funkcj t otrzyma prof. dr. Mieczys aw G adysz, kierownik Katedry Etnografii S owian. Muzykologii w Krakowie grozi a likwidacja ze wzgl du na brak kadry, nie by o bowiem adnej mo liwo ci, by w krótkim czasie kto z pracowników zatrudnionych w Katedrze Muzykologii móg zrobi habilitacj . Ju po mierci doc. Po niaka musia em sprawowa nieformalnie funkcj kierownika, a prof. G adysz pozostawi mi ca kowit swobod ; musia em tylko co jaki czas dawa mu sprawozdanie z tego, co si dzieje na muzykologii. W adze uniwersyteckie, które by y bardzo przychylnie nastawione do muzykologii ­ jako e ta Katedra Muzykologii by a pierwsz i najstarsz w Polsce ­ pragn y j za wszelk cen utrzyma . Uznano, e najlepszym kandydatem na kierownika Katedry b d ja, jako ostatni asystent profesora Chybi skiego, a przede wszystkim dlatego, e miaem ju wówczas przesz o trzydzie ci drukowanych artyku ów (w tym w j zyku francuskim i angielskim) i par wydawnictw ród owych. Poniewa wed ug ówczesnych przepisów po doktoracie adiunkt móg zosta mianowany docentem, postanowiono mi da tak mianowan docentur . Pozostawa tylko problem mojego wst pienia do PZPR, co w moim przypadku w ogóle nie wchodzi o w rachub . Postanowiono wi c mnie wyedukowa i u wiadomi . Dosta em partyjnego opiekuna, który jednak lubi zagl da do kieliszka, co wed ug ówczesnych moich pogl dów ca kowicie go dyskwalifikowa o. I tutaj rozpocz a si dosy d uga, w wielu momentach zabawna historia mojej ,,edukacji". Do , e maj c we mnie bardzo opornego ucznia, mój opiekun ­ przyst puj c do ostatecznego ataku ­ wysun stuprocentowy argument nie do odrzucenia. Powiedzia : ,,Je li pan si nie zapisze do partii nie b dzie pan móg zosta kierownikiem Katedry". Na co odpowiedzia em: ,,Wcale mi na tym nie zale y". Opiekun a zaniemówi ze zdumienia i nie zapomn nigdy jego miny. To, e mi nie zale y ani na stanowisku, ani na wielu przywilejach partyjnych, by o dla niego czym absolutnie niezrozumia ym. Nast pi y jeszcze d ugie namowy, t umaczenia, obietnice, lecz ja nie zmieni em swego stanowiska; rozstali my si bardzo ch odno. W nied ugi czas po tym dosta em nominacj na docenta, a nast pnie na kierownika Katedry Muzykologii, a do ko ca mego pobytu na uniwersytecie nikt nigdy nawet nie wspomnia o moim ewentualnym wst pieniu do partii. Tak wi c gdzie na pocz tku 1971 roku zosta em tym kierownikiem, doskonale zdaj c sobie spraw , e na stanowisko kierownicze si nie nadaj . Nie mam odpowiedniego temperamentu, nie potrafi by stanowczy. Nie mam przede wszystkim tak zwanej ,,silnej r ki", adnych te zdolno ci organizacyjnych. Nie mia em tak e adnego do wiadczenia w tych sprawach. Od samego pocz tku szuka em wi c w ród muzykologów polskich kogo , kto nadawa by si na kierownictwo katedry i jednocze nie móg by by zaakceptowany przez w adze uniwersyteckie, co wcale nie by o atwe. Nie pami tam, w którym roku, ale po wielu próbach zaproszenia ró nych osób na stanowisko kierownika katedry dr El bieta Dzi bowska zgodzi a si przyj t funkcj i przenie si do Krakowa. Sprawa by a uzgodniona z ówczesnym rektorem UJ, my la em wi c, e b d móg po wi ci swój czas ca kowicie na dydaktyk i prac naukow . Tak si jednak nie sta o. Po pierwsze ówczesny rektor prof. Mieczys aw Kara zapomnia (!), e sprawa zatrudnienia dr Dzi bowskiej by a z nim omawiana i o wiadczy jej, e nic o tym nie wie i e adnych wolnych etatów nie ma. Dr Dzi bowska wsta a i ju niemal w drzwiach powiedzia a, e nie ona prosi o zatrudnieni na UJ, tylko, e zosta a zaproszona do Krakowa pismem w a nie z rektoratu. Wtedy dopiero rektor sobie przypomnia ca spraw . Dla mnie jednak e sprawa nie zosta a rozwi zana pomy lnie, poniewa zainstalowawszy si w Krakowie dr Dzi bowska o wiadczy a, e tylko ja mog by kierownikiem katedry, ona natomiast b dzie mi pomaga i s u y radami. Jednak e w praktyce mia o to wygl da tak, e ja mia em by ,,g ow ", a dr Dzi bowska ,,szyj ". Niestety, takie ustawienie naszej wspó pracy nie tylko mi nie odpowiada o, lecz zacz o wkrótce rodzi coraz wi ksze konflikty. Je li chodzi o sprawy merytoryczne, podstawowym problemem katedry by oczywi cie brak kadry dydaktycznej; nie by o równie ­ a to przecie podstawa sprawnej pracy ­ ani jednego bibliotekarza (pierwszy od 1971 roku), ani sekretariatu (dopiero od 1974(!) roku). Wszystkie te prace pocz tkowo musieli wykonywa dorywczo pracownicy dydaktyczni. Ponadto lokal by wi cej ni nieodpowiedni: w budynku zwanym ,,Pa acem Pus owskich" do dyspozycji katedry by y tylko cztery pokoje w amfiladzie, z których najwi kszy (przez który przechodzi o si do dalszych pokoi) by zarówno czytelni , jak i miejscem do za atwiania spraw administracyjnych (pó niej równie sekretariatem) i za atwiania wszelkich interesantów. Reszta pokoi na pierwszym pi trze i ca e pi tro drugie by o królestwem prof. Estreichera, ,,zaj te" przez resztk mebli Pus owskich oraz zbiór wielu rzeczy ( cznie z meblami) niewiadomego pochodzenia; lecz wszystkie one by y, wed ug zapewnie prof. Estreichera, ,,zabytkowe" i ,,bardzo cenne". W zwi zku z powo aniem przez rektora 1 lipca 1973 roku w naszej katedrze O rodka Dokumentacji ycia i Twórczo ci Paderewskiego dr Dzi bowska postanowi a wywalczy dla nas dodatkowe pokoje, co oznacza o d ug wojn z prof. Estreicherem, któr dr Dzi bowska ostatecznie wygra a. Od tego czasu rozpocz o si zajmowanie dalszych pokoi, a do obj cia ca ego budynku. Potem podj to remontu, a w rzeczywisto ci budow i rozbudow oficyny. Profesor Estreicher uwa a , e sukcesywne zajmowanie poszczególnych pokoi w ,,Pa acu Pus owskich", w istocie wyparcie z budynku prof. Estreichera, jest moj inicjatyw , a dr Dzi bowska (jako osoba partyjna) j tylko realizuje. Kto mi opowiada , e prof. Estreicher bardzo to prze ywa i pono chodz c po Plantach na g os mówi do siebie, e ,,ten Szweykowski chce zrobi karier na uniwersytecie moim kosztem". Zastrzegam si , e to mo e by plotka, bo je li chodzi o mnie, to najmniej zale a o mi na uniwersyteckiej karierze. Podstawow sprawa dla mnie by a zawsze mo liwo pracy naukowej i tylko pracy naukowej. Jak wspomnia em, najwa niejsz spraw by brak kadry dydaktycznej, która by mog a realizowa na odpowiednim poziomie przepisane zaj cia. Poniewa nie by o jeszcze ogranicze finansowych, musieli my wprowadzi do du liczb godzin zleconych realizowanych przez muzykologów z zewn trz, g ównie z Warszawy11, a tak e i muzykologów z zagranicy. Ka dego roku odwiedza o nas co najmniej kilku takich wyk adowców, i to z ca ego wiata. Od Japonii, Chin, Indii po Australi , Ameryk Pó nocn i oczywi cie wi kszo zachodnich krajów europejskich. Natomiast do przedmiotów praktycznych trzeba by o zatrudni równie i wyk adowców z krakowskiej Akademii Muzycznej. Wyk ady go ci zagranicznych odbywa y si zazwyczaj po angielsku, niektóre z nich by y bie co t umaczone. Tematy niektórych wyk adów by y bardzo ciekawe, cho zdarzy o si , e pewien profesor, o s awie europejskiej, jako wyk ad przeczyta swoje has o z encyklopedii Grove'a. By a to ma a kompromitacja, ale profesor nie przej si tym. My la , e w tym dalekim kraju komunistycznym na pewno o encyklopedii Grove'a nie s yszano. Tymczasem nie tylko mieli my Grove'a, ale nawet rzeczone has o stanowi o obowi zkow lektur dla studentów. Niemniej takie nawet sporadyczne (kilka razy na rok) spotkania z mniej lub bardziej s awnymi profesorami by y bardzo po yteczne dla studentów, nie tylko ze wzgl dów merytorycznych, lecz tak e z uwagi na obycie si z ró nymi zwyczajami wyk adowców zagranicznych, a przede wszystkim ze wzgl du na mo liwo dyskusji w obcym j zyku. Pocz tkowo nie by o nawet mowy, by który ze studentów odwa y si odezwa po angielsku, ale z czasem niektórzy z nich ju zaczynali zadawa pytania. W roku 1990 prof. Jeremy Dibble z Durham (gdzie jest filia University of London) zaproponowa nam uczestnictwo w programie TEMPUS, który by przeznaczony przede wszystkim dla krajów Europy Wschodniej (Polska, W gry, Rumunia, Bu garia, Jugos awia). By on dla nas wielk pomoc w wieku dziedzinach: 1. Program ten pozwoli na semestralne lub pó roczne wyjazdy do zachodnich krajów europejskich kilkudziesi ciu(!) studentom i doktorantom naszej katedry na uzupe aniaj ce studia, g ównie do Wielkiej Brytanii, Irlandii i tam, gdzie by y prowadzone specjalne kursy angielskoj zyczne, lub ­ zw aszcza je li doktoranci znali dany j zyk ­ do W och, Niemiec lub Francji. 2. Studenci zyskali nie tylko merytorycznie, studiuj c u ró nej rangi profesorów, lecz tak e wydoskonalili j zyk obcy. 3. Jednym z zada programu TEMPUS by o przygotowanie programu zaj do systemu studiów dwustopniowych oraz przystosowanie punktacji poszczególnych zaj do systemu europejskiego, co okaza o si wcale nie takie proste. Jednak nasza katedra by a pierwsz w Polsce, która wprowadzi a ten nowy system. 11 Na przyk ad seminarium ze redniowiecza i renesansu prowadzi dr Jerzy Morawski, a seminarium estetyki muzyki prof. Micha Bristiger. 4. Wielk pomoc w prowadzeniu dydaktyki by a mo liwo zakupu z funduszów TEMPUS wielu aparatów audiowizualnych oraz kilku komputerów, które zapocz tkowa y pó niejsz pracowni komputerow dla studentów. 5. Na zako czenie programu prof. Dibble zorganizowa rodzaj sprawdzianu dla studentów z tego, czego si nauczyli w czasie pobytu za granic . Nie pami tam, czy studenci otrzymywali tam jakie oceny, natomiast prof. Dibble przys a mi list (oraz nagranie) z gratulacjami, e nasi studenci reprezentowali najwy szy poziom wykszta cenia na tle studentów z pozosta ych krajów bior cych udzia w programie. Wspomn jeszcze o jednej inicjatywie. W 1984 roku przenios em do Krakowa (uprzednio ju zorganizowane w Poznaniu) seminarium muzykologiczne o zasi gu ogólnopolskim, a nawet z udzia em obcokrajowców znaj cych j zyk polski. W zasadzie by o to seminarium dla ludzi posiadaj cych co najmniej magisterium, ale uczestniczyli w nim zarówno doktorzy, jak i muzykolodzy z wy szymi stopniami, nie tylko z Krakowa, lecz tak e m.in. z Gda ska, Lublina, odzi, Poznania, Warszawy12. By o ono otwarte dla wszystkich. S dz c po uczestnikach z ca ej niemal Polski, wydaje si , e seminarium to stanowi o dobr szko i oswojenie si z publicznym wyst powaniem i dyskutowaniem na ró ne tematy. Ka dy z uczestników musia przedstawi referat (g ównie na tematy muzyki staropolskiej), a tak e obowi zkowo zabra g os w dyskusji po ka dym referacie. Od roku 1991, ze wzgl du na drastyczne podwy ki hoteli (ka de seminarium trwa o zawsze dwa lub trzy dni) i biletów kolejowych, seminarium nie mog o si ju odbywa . Na zako czenie ­ by powróci jeszcze do 1971 roku, kiedy to zosta em kierownikiem katedry ­ chc powiedzie o problemie zwi zanym z prowadzeniem seminarium magisterskiego. W tamtym mianowicie czasie, obok wyk adów, których przygotowywanie zabiera o mi mnóstwo czasu, rozpocz em prowadzenie prac magisterskich, czego nigdy dot d nie robi em. Nie chcia em jednak prowadzi seminarium na zasadzie, e po kolei studenci czytali jakie fragmenty swych prac magisterskich, które si wspólnie omawia o, bo w praktyce ogranicza o si to do rozmowy prowadz cego z referentem, a reszta studentów si nudzi a, bo aby zabiera g os w dyskusji, ka dy z nich musia by by wprowadzony w problematyk wszystkich prac magisterskich z danego seminarium, a czasami rozrzut tematów by bardzo szeroki. Postanowi em wi c zrobi eksperyment, który 12 Uczestnikami seminarium byli: Iwona Babioch, Charles E. Brewer, Stanis aw Czajkowski, Tomasz Czepiel, Zofia Dobrza ska-Fabia ska, Gra yna Hryniewicz, Tomasz Jasi ski, Jan Kazem-Bek, Wies aw Lisecki, ks. Karol Mrowiec, Ewa Or owska-Storkaas, Aleksandra Patalas, Remigiusz Po piech, Piotr Po niak, Violetta Pietrusiewicz, Barbara Przybyszewska-Jarmi ska, Wanda Rutkowska, Irena Stachel, Anna Szweykowska, Alicja Ward cka-Go ci ska, Ryszard Wieczorek. wprawdzie zaj mi wi cej czasu, lecz zmobilizowa studentów do intensywniejszej, bardziej merytorycznej i dla nich ciekawszej pracy. Czytanie i omawianie prac magisterskich przesun em do konsultacji indywidualnych, a gdy jaka praca by a ju na uko czeniu, to fragmenty niektórych prac czytane by y na seminarium (ale nie cz ciej jak raz lub dwa razy w ci gu semestru). W ten sposób student móg spokojnie ­ konsultuj c si ze mn ­ pracowa nad dysertacj magistersk i bra czynny udzia w seminarium. Postanowi em bowiem prowadzi seminarium tematyczne. Wybiera em wi c ramowy temat dla wszystkich seminarzystów, a na pocz tku roku przydziela em im szczegó owe tematy referatów mieszcz ce si w g ównym temacie (na ca y rok, czasami tylko na dany semestr, ale zawsze z wyprzedzeniem co najmniej kilkutygodniowym), równocze nie okre laj c terminy ich wyg oszenia. Tematy dotyczy y wtedy g ównie wokalnej muzyki w oskiej pierwszej po owy XVII wieku. Zasadnicz rzecz by o, e poza g ównym referentem ka dy ze studentów musia zapozna si z tematem, zajrze do literatury, przeanalizowa utwór lub utwory, poniewa po odczytaniu referatu ka dy uczestnik seminarium ­ jak wspomnia em ­ musia zabra g os w dyskusji. Przedmiot dyskusji nie by ograniczony. Mo na by o zabiera g os zarówno w kwestiach merytorycznych, jak i na temat logiczno ci wywodu, porz dku przedstawienia kolejnych problemów, metody analizy, a nawet stylu i jasno ci (lub niejasno ci) wypowiedzi. W ten sposób przedmiot dyskusji by tak rozszerzony, e referat móg by bardzo wszechstronnie omówiony. Ten sposób prowadzenia seminarium tematycznego by na tyle inspiruj cy studentów do rzetelnej pracy, e wielu z nich mog o opublikowa drukiem rezultaty swej pracy. *** Pi dziesi t pi lat pracy uniwersyteckiej to prawie ca e moje ycie, a przynajmniej okres najwi kszej aktywno ci naukowej ­ czas ustawicznego zdobywania wiedzy oraz ci gle nowych do wiadcze , które stara em si najskrupulatniej przekazywa studentom i kolegom. SUMMARY (born in 1929 in Kraków), an eminent scholar and doyen of Polish musicology, shares his memories of his postwar studies and first years of university work in Poznan and a long period of teaching and scholarly activity at the Jagiel- lonian University in Kraków. He remembers the personages of older musicologists (e.g. Tadeusz Strumi o), and his masters (inter alia Adolf Chybi ski), presents the picture of numerous determinants during the People's Poland period and during the subsequent political-system transformations, describes the development of the Jagiellonian University's Institute of Musicology over several decades, discusses in detail the teaching innovations he has introduced, and finally recalls various episodes of university life, occasionally embellished with anecdotes. Professor Z. M. Szweykowski's autobiographical story is an interesting contribution to the history of Polish musicology in the second half of the twentieth century. http://www.deepdyve.com/assets/images/DeepDyve-Logo-lg.png Annales UMCS, Artes de Gruyter

Całe życie z muzykologią. Wspomnienia uniwersyteckie z Poznania i Krakowa / All My Life with Musicology. University Memories from Poznań and Kraków

Annales UMCS, Artes , Volume 12 (2) – Dec 1, 2014

Loading next page...
 
/lp/de-gruyter/ca-e-ycie-z-muzykologi-wspomnienia-uniwersyteckie-z-poznania-i-krakowa-YoDuuczmVy
Publisher
de Gruyter
Copyright
Copyright © 2014 by the
ISSN
2083-3636
eISSN
2083-3636
DOI
10.1515/umcsart-2015-0004
Publisher site
See Article on Publisher Site

Abstract

10.1515/umcsart-2015-0004 ANNALES U N I V E R SI TAT I S M A R I A E C U R I E - SK LU BLI N ­ POLON I A VOL. XII, 2 SECTIO L OD OWSK A Instytut Muzykologii Uniwersytetu Jagiello skiego w Krakowie All My Life with Musicology. University Memories from Pozna and Kraków Na ukszta towanie moich zainteresowa naukowych mieli wp yw profesorowie Adolf Chybi ski i Józef Chomi ski, cho ucz szczaj c do liceum w Poznaniu, nie by em jeszcze zdecydowany, co b d studiowa . Bardzo poci ga a mnie egiptologia i historia sztuki, a tak e ... architektura. Natomiast muzykologii troch si ba em ze wzgl du na opini o profesorze Chybi skim, jak rozg aszali jego lwowscy uczniowie, a g ównie profesorowie Chomi ski, Hieronim Feicht, Zofia Lissa i Stefania obaczewska; opowiadali o niezwyk ej surowo ci i nies ychanych wymaganiach profesora. A moja edukacja w okupowanej Warszawie, i nast pnie ­ po Powstaniu ­ w Cz stochowie ze wzgl du na represje okupanta by a bardzo niedoskona a. Ba em si wi c owej surowo ci i wymaga profesora Chybi skiego, a tak e j zyka aci skiego, o którym mia em bardzo s abe poj cie1. To Tadeusz Strumi o, z którym ju uprzednio kolegowa em przez dwa lata liceum, namówi mnie jednak na muzykologi . Ale przecie i o muzyce nie1 W pierwszym roku nauki j zyka aci skiego mieli my m od , wspania nauczycielk (pani Moraczewsk ), która tak umia a uczy , e dla mnie, tak bardzo niezdolnego do j zyków, acina wydawa a si bardzo atwa i nie sprawia a mi wielu trudno ci. Niestety, po pó roku zosta a schwytana przez Niemców w ulicznej apance, nast pnie wywieziona do O wi cimia i tam zamordowana. wielkie mia em poj cie. By em wprawdzie os uchany, bo przez ca okupacj ­ a i przez d ugie lata potem ­ skupowali my (ze starszym bratem) p yty z nagraniami wszelkiej muzyki tak zwanej klasycznej i zdo ali my skompletowa do du y zbiór (kilkaset p yt), lecz w zasadzie moja znajomo muzyki by a na poziomie os uchanego melomana. Mimo to zdecydowa em si przyst pi do egzaminu wst pnego na muzykologi . Studia i pierwsze lata pracy w Poznaniu Wybrany przeze mnie temat egzaminu pisemnego na Wydzia Humanistyczny (tak wtedy nazywa si ten wydzia ) Uniwersytetu Pozna skiego brzmia : Szeroki dost p do morza i jego znaczenie. Egzamin ustny, który zdawa o si nast pnie przed grup profesorów z Rady Wydzia u, poszed mi bardzo s abo, bo pytano mnie o dawn muzyk polsk , która wtedy mnie zupe nie nie interesowa a. Egzaminu wst pnego na uniwersytet jednak nie zda em, ale nie ze wzgl dów merytorycznych, tylko ze wzgl du na interwencj sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, który by negatywnie ustosunkowany do mojego ojca (wielokrotnie powtarza , mówi c o mnie i o starszym bracie, który by wtedy jeszcze studentem botaniki: ,,niedaleko pada jab ko od jab oni"). Ale na studia ostatecznie si dosta em, z kolei dzi ki interwencji ... wo nego z Dziekanatu Humanistycznego, a wi c z dziekanatu ojca. I w a nie ów wo ny, który sp dza ka de wakacje nad morzem, przedstawiaj c si tam zawsze jako zas u ony profesor Uniwersytetu Pozna skiego, przypisa sobie t zas ug , e dosta em si na uniwersytet. Gdy zosta em studentem, by rok akademicki 1947/1948, drugi rok dzia alno ci Zak adu Muzykologii w Poznaniu po wojnie. Jakie by o moje zdumienie, gdy okaza o si , e profesor Chybi ski jest zupe nie innym cz owiekiem ni g osi a to o nim legenda kr ca w Warszawie i w Poznaniu. Nic z surowo ci, wymagania w zasadzie niewygórowane, bardzo przyjazny dla studentów, cho potrafi by równie i z o liwy. Zaj cia i organizacja studiów by y przedwojenne. Studia trwa y cztery lata, rok dzieli si na trymestry, a na ca ych studiach zobowi zani byli my do zdania 8 egzaminów i 21 kolokwiów (niektóre i pisemne, i ustne). Wszystkie egzaminy i kolokwia (z wyj tkiem przedmiotów niezwi zanych z muzykologi ) przyjmowa sam profesor i sam wpisywa ocen do indeksu. Nie by o adnego marksizmu czy nauki o Polsce wspó czesnej ani j zyka rosyjskiego (nie by o zreszt jakiegokolwiek lektoratu j zykowego). Studenta obowi zywa o ucz szczanie na zaj cia w liczbie siedmiu godzin tygodniowo, a wi c by o wyra ne nastawienie ­ tak jak to powinno by na uniwersytecie ­ na samodzielne studia. Brak by o jednake podr czników. Biblioteka pozosta a po niemieckiej muzykologii by a bardzo niewielka, ksi ki ­ wy cznie w j zyku niemieckim ­ pochodzi y przewa nie z pocz tków XX wieku. adnych wydawnictw ameryka skich czy angielskich, a przecie poszczególne tomy historii muzyki serii Nortona zacz y wychodzi ju od roku 1940; i adnych te zastanych ksi ek w j zyku polskim. Jedynym podr cznikiem historii muzyki, który mieli my do dyspozycji, by Handbuch der Musikgeschichte (1924) pod redakcj Guido Adlera ­ jeden egzemplarz na przesz o 30 osób(!), w dodatku wi kszo z nas bardzo s abo zna a j zyk niemiecki. W takiej te sytuacji profesor Chybi ski rozpocz wyk ady z historii muzyki. Co trymestr przedstawia inny temat, jak na przyk ad: Wst p do teorii stylów muzycznych, Teoria i historia fugi, Sonata i koncert instrumentalny okresu baroku, Rondo i forma sonatowa klasyków i ca y szereg podobnych, ciekawych tematów. By y one przedstawiane bardzo syntetycznie, ka dy bowiem wyk ad Profesora trwa tylko jedn godzin tygodniowo przez jeden trymestr (w pó niejszych latach niektóre wyk ady by y dwugodzinne na tydzie ). Jak z tego wida , nasze przygotowanie do egzaminów nie by o najlepsze. Z dzisiejszej perspektywy ­ jak sobie przypomn moje egzaminy ­ widz , e mia em podówczas bardzo m tne poj cie o historii muzyki, a o agodno ci Profesora niech wiadczy fakt, e z owych kolokwiów i egzaminów mia em zawsze stopie ,,bardzo dobry". B d c jeszcze studentem (III roku) ­ jak gdyby na ironi ­ na prima aprilis roku 1950 dosta em etat asystenta na Uniwersytecie Pozna skim (dzisiaj by oby nie do pomy lenia). I w a nie od tej daty, od prima aprilis 1950 roku rozpocz a si moja kariera uniwersytecka, trwaj ca nieprzerwanie pi dziesi t pi lat(!), do roku 1999 na etacie, a nast pnie do roku 2004 na kontrakcie. Wówczas, w latach pi dziesi tych, moje zainteresowania naukowe skupia y si na muzyce wspó czesnej, je li za chodzi o muzyk dawniejsz , interesowaem si tylko muzyk instrumentaln (moja praca magisterska dotyczy a symfonii Josepha Haydna). Radykalnym prze omem w moich zainteresowaniach naukowych okaza a si konferencja zorganizowana z inicjatywy prof. Zofii Lissy, która odby a si w Krakowie, ju po mierci profesora Chybi skiego. By o to najprawdopodobniej na pocz tku 1953 roku. Uczestniczy w niej jeszcze prof. Zdzis aw Jachimecki oraz zaproszeni przez prof. Liss m odzi muzykolodzy, do których i ja nale a em. Przedmiotem konferencji by problem przygotowania nowoczesnego (co znaczy o marksistowskiego) podr cznika historii muzyki powszechnej i polskiej, g ównie si ami m odych, prawdopodobnie pod opiek i redakcj prof. Lissy. Na konferencji problemy by y omawiane chronologicznie. Dyskusja rozpocz a si od redniowiecza i po kolei omawiane by y poszczególne okresy. Mimo e ­ jak wspomnia em ­ nie mia em wielkiego poj cia o historii muzyki, to jednak poziom merytoryczny tej dyskusji, cznie z wypowiedziami profesora Jachimeckiego, wr cz mnie przerazi 2. Do , e wówczas zrozumia em, e jako jedyny i ostatni asystent profesora Chybi skiego mam moralny obowi zek kontynuowa w a nie jego badania i doprowadza do ród owych wyda muzyki staropolskiej, cho wtedy nie mia em jeszcze najmniejszego poj cia, jak te edycje realizowa , zarówno w sensie merytorycznym, jak technicznym. W pa dzierniku tego samego roku zosta a wydana ksi eczka o muzyce polskiego odrodzenia3, której oficjalnymi autorami byli Zofia Lissa i Józef Chomi ski. W przedmowie autorzy napisali: ,,Wywody nasze opieramy g ównie na ród ach znanych ju dawniej, które jednak musieli my podda nowej analizie i interpretacji, by wydoby w a ciwy ich sens ideologiczny, w a ciwe ich klasowe oblicze, by wykaza ich post pow lub te regresywn rol w kulturze Odrodzenia w Polsce"4. Tre tej ksi eczki przyczyni a si do mego postanowienia, by porzuci zajmowanie si muzyk wspó czesn 5, a wyspecjalizowa si w muzyce dawnej. Niezale nie od tego, jakie istniej dzi pogl dy (negatywne czy pozytywne) na temat naukowej dzia alno ci profesorów Chybi skiego i Jachimeckiego oraz sta ego konfliktu pomi dzy nimi, trzeba zawsze bra pod uwag ich charakter, temperament, osobowo , a tak e rodowiska, jakie kszta towa y ich osobowoci. By y to bowiem indywidualno ci diametralnie ró ne, o przeciwstawnych charakterach, ale jednocze nie uzupe niaj ce si . Gdyby szerokie horyzonty i tendencje do uj ca o ciowych Jachimeckiego po czy ze cis o ci i szczegó owo ci analizy ród owej Chybi skiego, mieliby my niemal idealny model muzykologa-naukowca. Jednak e niewiele by nam to da o, by zrozumie , jakimi byli lud mi, bo we wszystkich swych publikowanych wypowiedziach zachowywali si w a nie bardzo oficjalnie. W ich korespondencji6 bardzo wyra nie wida , e jako m odzi ludzie, je li nawet mówili o swoich b dach, pozostawali przyja2 Musz doda , e ten mój negatywny ówcze nie stosunek do wypowiedzi profesora Jachimeckiego wynika przypuszczalnie ze stanowiska profesora Chybi skiego, który ­ trzeba przyzna , e bardzo dyskretnie, aczkolwiek nieraz z o liwie (a rozumieli to tylko wtajemniczeni) ­ korygowa ,,b dy w pewnych polskich publikacjach". 3 Z. Lissa, J. Chomi ski, Muzyka polskiego Odrodzenia, Warszawa 1953. 4 Ibid., s. 5. 5 Kilka ,,Warszawskich Jesieni", na które jednak w nast pnych latach regularnie ucz szcza em, zdecydowanie utwierdzi y mnie w tym postanowieniu; jest to jednak e osobny problem. 6 Zob.: Troski i spory muzykologii polskiej 1905­1926. Korespondencja mi dzy Adolfem Chybi skim i Zdzis awem Jachimeckim, oprac. K. Winowicz, Kraków 1983. ció mi, a z czasem ich przyja si utrwala a, co wida wyra nie w nag ówkach listów, które na pocz tku brzmia y ,,Szanowny Kolego", a w roku 1911: ,,Kochany Zdzisiu" lub ,,Kochany Adolfie". Cho nie wszystkie listy by y jednak takie ,,grzeczne" ­ bo bywa równie u ywany zupe nie inny j zyk. Chybi ski pisz cy do Jachimeckiego u ywa ­ jak na korespondencj ­ mocnych s ów. Na przyk ad: ,,Ale do kro set tysi cy diab ów czemu Pan nie wstrzyma za pomoc przyjacielskiej rady p. Noskowskiego od plwania na tego kompozytora, który nam jest drogi [...] Czyta Pan, co si w «Czasie» teraz dzieje? Co tam w rubryce muzycznej ten b azen opas y wypisuje, cytuj c zdania ró nych... warszawskich ch ystków?"7. Jednak z chwil , gdy zaczynaj publikowa recenzje ze swych prac, w których wytykaj sobie wzajemnie b dy i niewiedz , utrzymuj jeszcze korespondencj , ale od maja roku 1912 nag ówki utrzymane s ju w bardziej oficjalnym stylu ,,Szanowny Kolego", nast pnie jeszcze bardziej oficjalne: ,,W. Szanowny Panie Kolego". Pó niej, gdy obaj zostali kierownikami Katedr Muzykologii ­ stosunki te prawie ca kowicie zosta y zerwane. Nie mog nic powiedzie o profesorze Jachimeckim ­ niemal go nie zna em. U profesora Chybi skiego na pewno wielk rol w niech ci do Jachimeckiego odgrywa fakt, e on, krakowianin, musi y we Lwowie, natomiast lwowianin dzia a w jego ukochanym Krakowie. Z pami tników Chybi skiego wynika bowiem, e mia dwie wielkie mi o ci ­ Wawel i Tatry. Sam Chybi ski okre la to w ten sposób: ,,Nie wyobra am sobie, by w Polsce istnia y pi kniejsze i czcigodniejsze strony ni Wawel i Tatry. W ka dym razie w moim sercu i w moim przekonaniu"8. On, który ze wzgl du na bardzo s aby wzrok (bez okularów niemal nic nie widzia ) z takim trudem i samozaparciem pog bia sw wiedz , nie maj c (poza Janem Drozdowskim, nauczycielem muzyki) adnego towarzystwa, z którym móg by dyskutowa i wymienia pogl dy (jego ojciec by szewcem, mia sklep na ul. Floria skiej 32) ­ musia opu ci ukochany Kraków! To by problem, który Chybi skiego n ka przez ca e ycie. List Chybi skiego do Jachimeckiego z Monachium z dnia 14 kwietnia 1907 roku, ibid., s. 141. A. Chybi ski, W czasach Straussa i Tetmajera. Wspomnienia, Kraków 1959, s. 18. Kraków Sytuacja muzykologii pozna skiej po mierci profesora Chybi skiego by a w a ciwie tragiczna: Jadwiga i Marian Sobiescy ju w roku 1954 przenie li si do Warszawy, ja by em za m ody, by prowadzi powa ne prace naukowe, dr Maria Szczepa ska ze wzgl dów zdrowotnych nie mog a si udziela w Zak adzie, wstrzymana zosta a te rekrutacja. Poniewa Tadeusz Strumi o ju wcze niej wróci do swego rodzinnego Krakowa i znalaz prac w reorganizuj cym si Polskim Wydawnictwie Muzycznym, zaproszono i mnie na stanowisko redaktora we wspomnianym wydawnictwie9. I tak, pierwszego stycznia 1954 roku, po dwudziestu pi ciu latach, wróci em do swego rodzinnego, a dotychczas przecie ca kowicie nieznanego mi miasta. Sam fakt, i by em ostatnim asystentem profesora Chybi skiego ­ bez adnej mojej zas ugi ­ sprawi , e uwa ano mnie za znakomicie wykszta conego (mimo e nie mia em przecie jeszcze wtedy adnych publikacji!), przygotowanego do powa nej pracy naukowej, co zaowocowa o tym, e jeszcze w 1954 roku profesor Stefania obaczewska, ówczesny kierownik Katedry Muzykologii Uniwersytetu Jagiello skiego, zaproponowa a mi (od 1 pa dziernika) nie tylko etat asystenta w tej katedrze, lecz tak e ­ obok wicze z paleografii i analizy muzycznej ­ prowadzenie wyk adów(!) z historii muzyki europejskiej i polskiej. Propozycj t przyj em bez wahania, lecz nie zdawaem sobie wówczas jeszcze sprawy, jak trudne by o to zadanie; nigdy wcze niej wyk adów nie prowadzi em. By a to dla mnie znakomita szko a i mo na powiedzie , e w a ciwie od tego dopiero czasu zacz em prawdziwe studia, w dodatku ca kowicie samodzielne ­ do wszystkiego musia em doj sam. Na szcz cie biblioteka Katedry Muzykologii w Krakowie by a bez porównania bogatsza ni w Poznaniu10, jakkolwiek ksi ek nowych nie by o zbyt wiele. Jeszcze w pi dziesi tych latach na Rynku G ównym w Krakowie (tam, gdzie obecnie znajduje si ksi garnia muzyczna) istnia a ksi garnia wy cznie z ksi kami zagranicznymi, a co jeszcze wa niejsze ­ teoretycznie ka d ksi k mo na by o w niej z zagranicy sprowadzi ; nie by o jeszcze adnych ogranicze ideologicznych. Wtedy to w a nie mogli my (z on ) uzupe ni nasz prywatn bibliotek o takie ksi ki, których w bibliotece Katedry jeszcze nie by o. Nie 9 Dopiero w kilkadziesi t lat pó niej, b d c ju na emeryturze, dowiedzia em si , e ówczesny dyrektor Polskiego Wydawnictwa Muzycznego, Tadeusz Ochlewski, który by w bardzo dobrych stosunkach z prof. Chybi skim prosi go, aby poda mu on nazwiska swych uczniów, którzy mogliby przyjecha do Krakowa i obj stanowiska redaktorów w PWM. Okazuje si , e Chybi ski poda dwa nazwiska: Strumi y i moje. 10 Wed ug inwentarza z roku 1953 biblioteka Katedry Muzykologii UJ obejmowa a 5500 pozycji inwentarzowych. pami tam dok adnie, w którym roku ten kontakt z Zachodem ca kowicie zosta zakazany, ale zd yli my do tego czasu zaopatrzy nasz prywatn bibliotek w ksi ki, które s u y y nam a do ostatnich lat. Tak wi c, zarówno studenci mieli ju pewien zasób pomocy naukowych do przygotowywania si do egzaminów, jak i kadra do powa nej pracy naukowej. W roku akademickim 1952/53 na studiach uniwersyteckich (nie tylko muzykologicznych) zosta wprowadzony pi cioletni tok studiów, w zwi zku z czym musia a by powi kszona kadra dydaktyczna. Ze wzgl du na brak odpowiednio przygotowanych muzykologów kandydatami byli g ównie dotychczasowi absolwenci muzykologii krakowskiej, co spowodowa o do d ugo trwaj c , bo do roku 1967, niepo dan mobilno kadry dydaktycznej. W 1954 roku zosta o zatrudnionych kilka osób, jak na przyk ad: doc. Aleksander Fr czkiewicz, mgr Stanis aw Lachowicz, mgr Franciszek Sko yszewski, mgr Bogus aw Schaeffer, natomiast z uczniów profesora Chybi skiego ­ Tadeusz Strumi o i ja. W latach nast pnych trzeba by o zatrudni jeszcze nast pne osoby, m.in. w roku 1960 dr Alin Nowak-Romanowicz, mgra Mieczys awa Tomaszewskiego i mgra Wies awa Ci y skiego. Niektóre osoby nie pracowa y jednak e d ugo. Ju w roku 1956 zgin tragicznie w Tatrach Tadeusz Strumi o, który by niew tpliwie najzdolniejszym, najlepiej i najciekawiej zapowiadaj cym si muzykologiem m odej generacji. W roku 1958 musia odej Bogus aw Schaeffer, a nast pnie Mieczys aw Tomaszewski. Po mierci profesor obaczewskiej w roku 1963 kierownictwo Katedry Muzykologii obj doc. W odzimierz Po niak. Wydawa o si , e teraz nast pi d u szy okres stabilizacji, e kadra b dzie mog a pog bia swe kwalifikacje i e zostanie opracowany nowy program nauczania dostosowany do nowych warunków w kraju. Niestety, ministerstwo stwierdzi o, e ze wzgl du na brak odpowiedniej liczby samodzielnych pracowników naukowych (jedynym pracownikiem samodzielnym by doc. Po niak) musi by wstrzymana rekrutacja na pierwszy rok studiów. Wstrzymanie to trwa o od roku akademickiego 1963/64. Dzi ki usilnym staraniom doc. Po niaka rekrutacj wznowiono dopiero w roku akademickim 1966/67. W styczniu 1967 roku nast pi a nowa katastrofa ­ mier doc. Po niaka. Katedra musia a dosta kuratora; funkcj t otrzyma prof. dr. Mieczys aw G adysz, kierownik Katedry Etnografii S owian. Muzykologii w Krakowie grozi a likwidacja ze wzgl du na brak kadry, nie by o bowiem adnej mo liwo ci, by w krótkim czasie kto z pracowników zatrudnionych w Katedrze Muzykologii móg zrobi habilitacj . Ju po mierci doc. Po niaka musia em sprawowa nieformalnie funkcj kierownika, a prof. G adysz pozostawi mi ca kowit swobod ; musia em tylko co jaki czas dawa mu sprawozdanie z tego, co si dzieje na muzykologii. W adze uniwersyteckie, które by y bardzo przychylnie nastawione do muzykologii ­ jako e ta Katedra Muzykologii by a pierwsz i najstarsz w Polsce ­ pragn y j za wszelk cen utrzyma . Uznano, e najlepszym kandydatem na kierownika Katedry b d ja, jako ostatni asystent profesora Chybi skiego, a przede wszystkim dlatego, e miaem ju wówczas przesz o trzydzie ci drukowanych artyku ów (w tym w j zyku francuskim i angielskim) i par wydawnictw ród owych. Poniewa wed ug ówczesnych przepisów po doktoracie adiunkt móg zosta mianowany docentem, postanowiono mi da tak mianowan docentur . Pozostawa tylko problem mojego wst pienia do PZPR, co w moim przypadku w ogóle nie wchodzi o w rachub . Postanowiono wi c mnie wyedukowa i u wiadomi . Dosta em partyjnego opiekuna, który jednak lubi zagl da do kieliszka, co wed ug ówczesnych moich pogl dów ca kowicie go dyskwalifikowa o. I tutaj rozpocz a si dosy d uga, w wielu momentach zabawna historia mojej ,,edukacji". Do , e maj c we mnie bardzo opornego ucznia, mój opiekun ­ przyst puj c do ostatecznego ataku ­ wysun stuprocentowy argument nie do odrzucenia. Powiedzia : ,,Je li pan si nie zapisze do partii nie b dzie pan móg zosta kierownikiem Katedry". Na co odpowiedzia em: ,,Wcale mi na tym nie zale y". Opiekun a zaniemówi ze zdumienia i nie zapomn nigdy jego miny. To, e mi nie zale y ani na stanowisku, ani na wielu przywilejach partyjnych, by o dla niego czym absolutnie niezrozumia ym. Nast pi y jeszcze d ugie namowy, t umaczenia, obietnice, lecz ja nie zmieni em swego stanowiska; rozstali my si bardzo ch odno. W nied ugi czas po tym dosta em nominacj na docenta, a nast pnie na kierownika Katedry Muzykologii, a do ko ca mego pobytu na uniwersytecie nikt nigdy nawet nie wspomnia o moim ewentualnym wst pieniu do partii. Tak wi c gdzie na pocz tku 1971 roku zosta em tym kierownikiem, doskonale zdaj c sobie spraw , e na stanowisko kierownicze si nie nadaj . Nie mam odpowiedniego temperamentu, nie potrafi by stanowczy. Nie mam przede wszystkim tak zwanej ,,silnej r ki", adnych te zdolno ci organizacyjnych. Nie mia em tak e adnego do wiadczenia w tych sprawach. Od samego pocz tku szuka em wi c w ród muzykologów polskich kogo , kto nadawa by si na kierownictwo katedry i jednocze nie móg by by zaakceptowany przez w adze uniwersyteckie, co wcale nie by o atwe. Nie pami tam, w którym roku, ale po wielu próbach zaproszenia ró nych osób na stanowisko kierownika katedry dr El bieta Dzi bowska zgodzi a si przyj t funkcj i przenie si do Krakowa. Sprawa by a uzgodniona z ówczesnym rektorem UJ, my la em wi c, e b d móg po wi ci swój czas ca kowicie na dydaktyk i prac naukow . Tak si jednak nie sta o. Po pierwsze ówczesny rektor prof. Mieczys aw Kara zapomnia (!), e sprawa zatrudnienia dr Dzi bowskiej by a z nim omawiana i o wiadczy jej, e nic o tym nie wie i e adnych wolnych etatów nie ma. Dr Dzi bowska wsta a i ju niemal w drzwiach powiedzia a, e nie ona prosi o zatrudnieni na UJ, tylko, e zosta a zaproszona do Krakowa pismem w a nie z rektoratu. Wtedy dopiero rektor sobie przypomnia ca spraw . Dla mnie jednak e sprawa nie zosta a rozwi zana pomy lnie, poniewa zainstalowawszy si w Krakowie dr Dzi bowska o wiadczy a, e tylko ja mog by kierownikiem katedry, ona natomiast b dzie mi pomaga i s u y radami. Jednak e w praktyce mia o to wygl da tak, e ja mia em by ,,g ow ", a dr Dzi bowska ,,szyj ". Niestety, takie ustawienie naszej wspó pracy nie tylko mi nie odpowiada o, lecz zacz o wkrótce rodzi coraz wi ksze konflikty. Je li chodzi o sprawy merytoryczne, podstawowym problemem katedry by oczywi cie brak kadry dydaktycznej; nie by o równie ­ a to przecie podstawa sprawnej pracy ­ ani jednego bibliotekarza (pierwszy od 1971 roku), ani sekretariatu (dopiero od 1974(!) roku). Wszystkie te prace pocz tkowo musieli wykonywa dorywczo pracownicy dydaktyczni. Ponadto lokal by wi cej ni nieodpowiedni: w budynku zwanym ,,Pa acem Pus owskich" do dyspozycji katedry by y tylko cztery pokoje w amfiladzie, z których najwi kszy (przez który przechodzi o si do dalszych pokoi) by zarówno czytelni , jak i miejscem do za atwiania spraw administracyjnych (pó niej równie sekretariatem) i za atwiania wszelkich interesantów. Reszta pokoi na pierwszym pi trze i ca e pi tro drugie by o królestwem prof. Estreichera, ,,zaj te" przez resztk mebli Pus owskich oraz zbiór wielu rzeczy ( cznie z meblami) niewiadomego pochodzenia; lecz wszystkie one by y, wed ug zapewnie prof. Estreichera, ,,zabytkowe" i ,,bardzo cenne". W zwi zku z powo aniem przez rektora 1 lipca 1973 roku w naszej katedrze O rodka Dokumentacji ycia i Twórczo ci Paderewskiego dr Dzi bowska postanowi a wywalczy dla nas dodatkowe pokoje, co oznacza o d ug wojn z prof. Estreicherem, któr dr Dzi bowska ostatecznie wygra a. Od tego czasu rozpocz o si zajmowanie dalszych pokoi, a do obj cia ca ego budynku. Potem podj to remontu, a w rzeczywisto ci budow i rozbudow oficyny. Profesor Estreicher uwa a , e sukcesywne zajmowanie poszczególnych pokoi w ,,Pa acu Pus owskich", w istocie wyparcie z budynku prof. Estreichera, jest moj inicjatyw , a dr Dzi bowska (jako osoba partyjna) j tylko realizuje. Kto mi opowiada , e prof. Estreicher bardzo to prze ywa i pono chodz c po Plantach na g os mówi do siebie, e ,,ten Szweykowski chce zrobi karier na uniwersytecie moim kosztem". Zastrzegam si , e to mo e by plotka, bo je li chodzi o mnie, to najmniej zale a o mi na uniwersyteckiej karierze. Podstawow sprawa dla mnie by a zawsze mo liwo pracy naukowej i tylko pracy naukowej. Jak wspomnia em, najwa niejsz spraw by brak kadry dydaktycznej, która by mog a realizowa na odpowiednim poziomie przepisane zaj cia. Poniewa nie by o jeszcze ogranicze finansowych, musieli my wprowadzi do du liczb godzin zleconych realizowanych przez muzykologów z zewn trz, g ównie z Warszawy11, a tak e i muzykologów z zagranicy. Ka dego roku odwiedza o nas co najmniej kilku takich wyk adowców, i to z ca ego wiata. Od Japonii, Chin, Indii po Australi , Ameryk Pó nocn i oczywi cie wi kszo zachodnich krajów europejskich. Natomiast do przedmiotów praktycznych trzeba by o zatrudni równie i wyk adowców z krakowskiej Akademii Muzycznej. Wyk ady go ci zagranicznych odbywa y si zazwyczaj po angielsku, niektóre z nich by y bie co t umaczone. Tematy niektórych wyk adów by y bardzo ciekawe, cho zdarzy o si , e pewien profesor, o s awie europejskiej, jako wyk ad przeczyta swoje has o z encyklopedii Grove'a. By a to ma a kompromitacja, ale profesor nie przej si tym. My la , e w tym dalekim kraju komunistycznym na pewno o encyklopedii Grove'a nie s yszano. Tymczasem nie tylko mieli my Grove'a, ale nawet rzeczone has o stanowi o obowi zkow lektur dla studentów. Niemniej takie nawet sporadyczne (kilka razy na rok) spotkania z mniej lub bardziej s awnymi profesorami by y bardzo po yteczne dla studentów, nie tylko ze wzgl dów merytorycznych, lecz tak e z uwagi na obycie si z ró nymi zwyczajami wyk adowców zagranicznych, a przede wszystkim ze wzgl du na mo liwo dyskusji w obcym j zyku. Pocz tkowo nie by o nawet mowy, by który ze studentów odwa y si odezwa po angielsku, ale z czasem niektórzy z nich ju zaczynali zadawa pytania. W roku 1990 prof. Jeremy Dibble z Durham (gdzie jest filia University of London) zaproponowa nam uczestnictwo w programie TEMPUS, który by przeznaczony przede wszystkim dla krajów Europy Wschodniej (Polska, W gry, Rumunia, Bu garia, Jugos awia). By on dla nas wielk pomoc w wieku dziedzinach: 1. Program ten pozwoli na semestralne lub pó roczne wyjazdy do zachodnich krajów europejskich kilkudziesi ciu(!) studentom i doktorantom naszej katedry na uzupe aniaj ce studia, g ównie do Wielkiej Brytanii, Irlandii i tam, gdzie by y prowadzone specjalne kursy angielskoj zyczne, lub ­ zw aszcza je li doktoranci znali dany j zyk ­ do W och, Niemiec lub Francji. 2. Studenci zyskali nie tylko merytorycznie, studiuj c u ró nej rangi profesorów, lecz tak e wydoskonalili j zyk obcy. 3. Jednym z zada programu TEMPUS by o przygotowanie programu zaj do systemu studiów dwustopniowych oraz przystosowanie punktacji poszczególnych zaj do systemu europejskiego, co okaza o si wcale nie takie proste. Jednak nasza katedra by a pierwsz w Polsce, która wprowadzi a ten nowy system. 11 Na przyk ad seminarium ze redniowiecza i renesansu prowadzi dr Jerzy Morawski, a seminarium estetyki muzyki prof. Micha Bristiger. 4. Wielk pomoc w prowadzeniu dydaktyki by a mo liwo zakupu z funduszów TEMPUS wielu aparatów audiowizualnych oraz kilku komputerów, które zapocz tkowa y pó niejsz pracowni komputerow dla studentów. 5. Na zako czenie programu prof. Dibble zorganizowa rodzaj sprawdzianu dla studentów z tego, czego si nauczyli w czasie pobytu za granic . Nie pami tam, czy studenci otrzymywali tam jakie oceny, natomiast prof. Dibble przys a mi list (oraz nagranie) z gratulacjami, e nasi studenci reprezentowali najwy szy poziom wykszta cenia na tle studentów z pozosta ych krajów bior cych udzia w programie. Wspomn jeszcze o jednej inicjatywie. W 1984 roku przenios em do Krakowa (uprzednio ju zorganizowane w Poznaniu) seminarium muzykologiczne o zasi gu ogólnopolskim, a nawet z udzia em obcokrajowców znaj cych j zyk polski. W zasadzie by o to seminarium dla ludzi posiadaj cych co najmniej magisterium, ale uczestniczyli w nim zarówno doktorzy, jak i muzykolodzy z wy szymi stopniami, nie tylko z Krakowa, lecz tak e m.in. z Gda ska, Lublina, odzi, Poznania, Warszawy12. By o ono otwarte dla wszystkich. S dz c po uczestnikach z ca ej niemal Polski, wydaje si , e seminarium to stanowi o dobr szko i oswojenie si z publicznym wyst powaniem i dyskutowaniem na ró ne tematy. Ka dy z uczestników musia przedstawi referat (g ównie na tematy muzyki staropolskiej), a tak e obowi zkowo zabra g os w dyskusji po ka dym referacie. Od roku 1991, ze wzgl du na drastyczne podwy ki hoteli (ka de seminarium trwa o zawsze dwa lub trzy dni) i biletów kolejowych, seminarium nie mog o si ju odbywa . Na zako czenie ­ by powróci jeszcze do 1971 roku, kiedy to zosta em kierownikiem katedry ­ chc powiedzie o problemie zwi zanym z prowadzeniem seminarium magisterskiego. W tamtym mianowicie czasie, obok wyk adów, których przygotowywanie zabiera o mi mnóstwo czasu, rozpocz em prowadzenie prac magisterskich, czego nigdy dot d nie robi em. Nie chcia em jednak prowadzi seminarium na zasadzie, e po kolei studenci czytali jakie fragmenty swych prac magisterskich, które si wspólnie omawia o, bo w praktyce ogranicza o si to do rozmowy prowadz cego z referentem, a reszta studentów si nudzi a, bo aby zabiera g os w dyskusji, ka dy z nich musia by by wprowadzony w problematyk wszystkich prac magisterskich z danego seminarium, a czasami rozrzut tematów by bardzo szeroki. Postanowi em wi c zrobi eksperyment, który 12 Uczestnikami seminarium byli: Iwona Babioch, Charles E. Brewer, Stanis aw Czajkowski, Tomasz Czepiel, Zofia Dobrza ska-Fabia ska, Gra yna Hryniewicz, Tomasz Jasi ski, Jan Kazem-Bek, Wies aw Lisecki, ks. Karol Mrowiec, Ewa Or owska-Storkaas, Aleksandra Patalas, Remigiusz Po piech, Piotr Po niak, Violetta Pietrusiewicz, Barbara Przybyszewska-Jarmi ska, Wanda Rutkowska, Irena Stachel, Anna Szweykowska, Alicja Ward cka-Go ci ska, Ryszard Wieczorek. wprawdzie zaj mi wi cej czasu, lecz zmobilizowa studentów do intensywniejszej, bardziej merytorycznej i dla nich ciekawszej pracy. Czytanie i omawianie prac magisterskich przesun em do konsultacji indywidualnych, a gdy jaka praca by a ju na uko czeniu, to fragmenty niektórych prac czytane by y na seminarium (ale nie cz ciej jak raz lub dwa razy w ci gu semestru). W ten sposób student móg spokojnie ­ konsultuj c si ze mn ­ pracowa nad dysertacj magistersk i bra czynny udzia w seminarium. Postanowi em bowiem prowadzi seminarium tematyczne. Wybiera em wi c ramowy temat dla wszystkich seminarzystów, a na pocz tku roku przydziela em im szczegó owe tematy referatów mieszcz ce si w g ównym temacie (na ca y rok, czasami tylko na dany semestr, ale zawsze z wyprzedzeniem co najmniej kilkutygodniowym), równocze nie okre laj c terminy ich wyg oszenia. Tematy dotyczy y wtedy g ównie wokalnej muzyki w oskiej pierwszej po owy XVII wieku. Zasadnicz rzecz by o, e poza g ównym referentem ka dy ze studentów musia zapozna si z tematem, zajrze do literatury, przeanalizowa utwór lub utwory, poniewa po odczytaniu referatu ka dy uczestnik seminarium ­ jak wspomnia em ­ musia zabra g os w dyskusji. Przedmiot dyskusji nie by ograniczony. Mo na by o zabiera g os zarówno w kwestiach merytorycznych, jak i na temat logiczno ci wywodu, porz dku przedstawienia kolejnych problemów, metody analizy, a nawet stylu i jasno ci (lub niejasno ci) wypowiedzi. W ten sposób przedmiot dyskusji by tak rozszerzony, e referat móg by bardzo wszechstronnie omówiony. Ten sposób prowadzenia seminarium tematycznego by na tyle inspiruj cy studentów do rzetelnej pracy, e wielu z nich mog o opublikowa drukiem rezultaty swej pracy. *** Pi dziesi t pi lat pracy uniwersyteckiej to prawie ca e moje ycie, a przynajmniej okres najwi kszej aktywno ci naukowej ­ czas ustawicznego zdobywania wiedzy oraz ci gle nowych do wiadcze , które stara em si najskrupulatniej przekazywa studentom i kolegom. SUMMARY (born in 1929 in Kraków), an eminent scholar and doyen of Polish musicology, shares his memories of his postwar studies and first years of university work in Poznan and a long period of teaching and scholarly activity at the Jagiel- lonian University in Kraków. He remembers the personages of older musicologists (e.g. Tadeusz Strumi o), and his masters (inter alia Adolf Chybi ski), presents the picture of numerous determinants during the People's Poland period and during the subsequent political-system transformations, describes the development of the Jagiellonian University's Institute of Musicology over several decades, discusses in detail the teaching innovations he has introduced, and finally recalls various episodes of university life, occasionally embellished with anecdotes. Professor Z. M. Szweykowski's autobiographical story is an interesting contribution to the history of Polish musicology in the second half of the twentieth century.

Journal

Annales UMCS, Artesde Gruyter

Published: Dec 1, 2014

There are no references for this article.